Dlaczego makrobiotyka?

Ten blog to dokumentacja rewolucji jaka dokonała się w moim życiu za sprawą makrobiotyki w wersji wegańskiej. Do zainteresowania się nią skłoniła mnie przebyta choroba nowotworowa. Chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami, pomysłami na pyszne wegańskie makrobiotyczne posiłki i rozważaniami o zdrowiu i naturalnym stylu życia.
Makrobiotyka to nie tylko "dieta", ale styl życia, sposób myślenia i postępowania. Makrobiotyka, choć niektórym może wydawać się bardzo rygorystyczna (bo przecież trzeba zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego i większości tzw. normalnego jedzenia) i trudna do zrealizowania (posiłki przygotowywane są na bieżąco i kilka godzin dziennie trzeba spędzić w kuchni), jest tak naprawdę jedną wielką przygodą. Jedzenie makrobiotyczne jest pyszne, naturalne, energetyczne, służy naszemu zdrowiu, przywraca równowagę i daje jasność umysłu. Kuchnia makrobiotyczna to pole popisu dla osób kreatywnych, które lubią eksperymentować, ale jednocześnie w życiu realizują się w wielu innych dziedzinach. Im dłużej stosujesz makrobiotykę, tym mniej zastanawiasz się co ugotować, jak skomponować posiłki, wystarczy, że interpretujesz sygnały, które wysyła ci twoje ciało i po prostu gotujesz "intuicyjnie". I każdy posiłek staje się prawdziwą ucztą.


poniedziałek, 31 grudnia 2012

Sałatka ze szpinakiem i kiełkami

Ostatnio mam wielką ochotę na różne sałaty. Ale sałaty są kiepskie, jakieś takie wymęczone i bezbarwne, czasami wyglądem przypominają wyciśniętą z wody ścierkę, co zdecydowanie mnie zniechęca.
Ale w hipermarketach (ja mam niedaleko do Auchan) i czasem w mniejszych, ale dobrze zaopatrzonych marketach, nawet zimą można kupić świeży szpinak w liściach. Jego zaletą oprócz smaku i bogactwa różnych wartościowych składników (m.in. żelaza, kwasu foliowego, witamin z grupy B, witaminy C) jest to, że można go dosyć sługo przechowywać (w lodówce albo w jakimś zimnym miejscu), a liście pozostają sprężyste i jędrne.

sobota, 22 grudnia 2012

Sałatka z bulgurem na bliskowschodnią nutę

Bulgur to kasza bardzo często stosowana w kuchni tureckiej oraz Bliskiego Wschodu (syryjskiej, armeńskiej), a także w kuchni krajów basenu morza Śródziemnego. Najczęściej produkowany jest on z ziaren pszenicy, które poddaje się działaniu pary, a następnie suszy. Bulgur odkryłam stosunkowo niedawno, a to dzięki częstym zakupom w sklepie prowadzonym przez Turków. Bardzo przypadł mi on do gustu - ma delikatny smak z orzechową nutą, szybko się gotuje (ok. 15 minut), ziarna nie lepią się do siebie, kasza jest sypka (podobnie jak kuskus), więc doskonale nadaje się jako składnik sałatek.
Proponowany tutaj przepis jest uniwersalny - doskonały zarówno na lato jak i zimę, gdyż sałatka jest lekka i  orzeźwiająca, ale z uwagi na bulgur daje dużo energii :) Poza tym, nawet zimą nie powinno być problemu z zakupem potrzebnych składników.

Składniki (na 4 porcje):
- filiżanka bulguru
- pomidorki cherry (opakowanie 250 g)
- pół zielonego ogórka
- spora garść kiełków słonecznika
- natka pietruszki (najlepiej karbowanej)
- liście świeżej mięty (można kupić krzaczek w doniczce)
- sok z połówki cytryny
- ząbek czosnku (opcjonalnie)
- oliwa z oliwek lub olej lniany
- przyprawy: pieprz, sól, czubryca*, papryka, kurkuma, kozieradka, bruschetta (mieszanka przypraw)



Przygotowanie:
Bulgur gotujemy ok. 15 minut w 2,5 filiżanki wody. Pod koniec gotowania, gdy ziarna wchłoną prawie całą wodę, dodajemy przyprawy: po pół łyżeczki soli, kurkumy, papryki i kozieradki i odrobinę pieprzu. Gotujemy jeszcze przez 3-4 minuty, aż kasza będzie sucha i sypka.
Pomidorki myjemy i kroimy na ćwiartki.  
Ogórek obieramy ze skóry i również kroimy na średniej wielkości kawałki.
Natkę pietruszki płuczemy i siekamy niezbyt drobno.
Listki mięty płuczemy na sitku, podobnie czynimy z kiełkami słonecznika.
Przygotowujemy sos: wyciskamy sok z połówki cytryny, dodajemy 2 łyżki oliwy lub oleju lnianego, wyciśnięty ząbek czosnku, czubrycę i bruschettę.
Mieszamy kaszę z warzywami, kiełkami, pietruszką i miętą, polewamy sosem i jeszcze raz mieszamy.
 
Smacznego! 

*czubryca to mieszanka przypraw pochodząca z Bułgarii, w jej skład wchodzą odmiana cząbru, papryka, pieprz i sól

czwartek, 20 grudnia 2012

Kulinarny przewodnik po Poznaniu

W poście, który opublikowałam jeszcze latem, była mowa o wegańskich miejscach w Berlinie. Choć Poznań ustępuje Berlinowi pod względem liczby sklepów i knajp posiadających bogatą ofertę dla wegan, wegetarian oraz makrobiotyków, to jak na polskie (i nie tylko polskie) standardy Poznań jest miejscem bardzo przyjaznym dla roślinożerców:)

Przede wszystkim, Poznań to chyba jedyne miasto w Polsce, w którym każdego miesiąca odbywa się Vegan Lunch – „impreza kulinarna” organizowana przed grupę dziewczyn nazywających się vegan hooligan crew :) Dziewczyny wpadły na genialny pomysł, aby raz w miesiącu organizować w jednej z poznańskich knajp, Meskalinie, lunch z wyłącznie wegańskimi potrawami i deserami. Co więcej, nie dość, że dziewczyny świetnie gotują, to jeszcze każda „edycja” różni się tematycznie od poprzedniej. Tak więc w ciągu roku jest okazja rozkoszować się smakiem potraw wigilijnych, wielkanocnych, poznać niezliczone możliwości wykorzystania w kuchni różnych gatunków dyń oraz różnych rodzajów kasz (jak się okazuje, mogą one przyjąć postać dowolnego dania – od kotleta po sernik), odkryć smaki kuchni z różnych rejonów świata (przypominam sobie lunche zainspirowane kuchnią meksykańską i indyjską), a także docenić pospolitego ziemniaka, z którego, jak się okazuje - można wyczarować przepyszne i zdrowe potrawy. Powinnam jeszcze dodać, że stosunek jakości tego, co jest na lunchu serwowane do ceny jest chyba najwyższy na świecie - na wstępie płacimy 15 zł i za tę cenę możemy do woli smakować różnych wspaniałych i inspirujących potraw. No i jest jeszcze oczywiście aspekt równie ważny jak to, co dziewczyny serwują na lunchach, o ile nie ważniejszy – pokazanie, że weganizm nie polega na rezygnacji czy też odmawianiu sobie czegokolwiek, bo w miejsce tego, czego ze względu na dobro zwierząt i Ziemi decydujemy się nie kupować i nie jeść, pojawia się w naszej kuchni wiele prostych, naturalnych i wartościowych pokarmów i potraw. 
Gdy zaczynałam moją przygodę z makrobiotyką miałam obawy, czy dam radę zrezygnować z tego, co do tej pory jadłam, a co z punktu widzenia makrobiotyki nie pozwala odzyskać równowagi w odżywianiu i ogólnie w życiu (pokarmy zwierzęce, rafinowane, cukier, „czyste” węglowodany itp.). Właśnie tak na to patrzyłam – jak na rezygnację. Jednak już na samym początku okazało się, że rezygnacja nie oznaczała żadnego zubożenia mojej diety, a wręcz przeciwnie, jej ogromne wzbogacenie o pokarmy i produkty, których do tej pory nie znałam, lub nie wiedziałam w jaki sposób wykorzystywać je w zdrowej i inspirującej kuchni. Tak samo jest z weganizmem – rezygnacja z produktów zwierzęcych to tylko pozorne zubożenie jadłospisu, bo w ich miejsce pojawia się mnóstwo innych wartościowych i smacznych produktów i pokarmów (który z mięsożerców wykorzystuje regularnie w kuchni wodorosty, algi, kilkanaście rodzajów kasz, fasolek i soczewic?). 
Wracając do głównego wątku tego posta, Vegan Lunch to „impreza” z misją, której celem jest dotarcie przez żołądek do rozumu, do świadomości ludzi, którzy już samym przyjściem na taki lunch pokazują otwartość na weganizm, choć oczywiście są też tacy, którzy po prostu korzystają z możliwości najedzenia się do woli za pół darmo. Chciałabym wierzyć, że choć 10 procent nie-wegan, którzy odwiedzą wegański lunch w Meskalinie, zacznie na serio rozważać rezygnację z mięsa i pokarmów pochodzenia zwierzęcego, lub przynajmniej znacznie ograniczy ich spożycie. Dobrze byłoby, gdyby niezwykła energia organizatorek lunchu i ich trud (bo przygotowanie lunchu dla kilkudziesięciu osób to naprawdę poważne zadanie) nie poszły na marne. Trzeba być dobrej myśli :) 


Kolejnym punktem na wegańskiej mapie Poznania jest Kwadrat – knajpka mieszcząca się tuż obok Starego Rynku na ulicy Woźnej. Działa ona od października 2011 roku i od tego czasu miałam okazję spróbować większości z występujących w menu potraw i deserów.  W Kwadracie codziennie zmienia się danie dnia: są to najczęściej makarony lub kasze z warzywami i sosem lub zupy, wszystko zawsze doskonale przyrządzone, doprawione, niezwykle smaczne i pożywne. Jednak moim zdaniem, specjalnością tego lokalu są ciasta wypiekane przez właścicieli, które wyglądem przypominają ciasta z najznakomitszych cukierni/piekarni, tylko z tą różnicą, że są w 100% wegańskie. Trzeba też dodać, że ceny w Kwadracie nie są wygórowane w stosunku do jakości (i ilości) serwowanego jedzenia.  Poza daniami dnia, na pewno warto wybrać się tam na naleśniki pełnoziarniste, pyszne sałaty, tosty pełnoziarniste, grzanki panini, a latem – na pyszne koktajle i wegańskie, organiczne lody. Jeśli nie jesteście przekonani, czy warto zjeść lunch lub podwieczorek w Kwadracie, to zajrzyjcie na profil na Facebook’u i obejrzyjcie zdjęcia :) 


Poza Kwadratem, weganie z Poznania i okolic mogą też znaleźć coś dla siebie w organicznej Ekowiarni i działającej od niedawna jej knajpce – siostrze Niesiarkowanej (obie znajdują się w okolicach ulic Ratajczaka i Taczaka oraz Pasażu Apollo). Zaletą obu knajpek jest wysokiej jakości żywność – wszystkie potrawy, desery i ciasta przygotowywane są na miejscu, na świeżo i wyłącznie z organicznych, ekologicznych składników. Podobnie zresztą napoje – bogaty wybór herbat (ziołowych, ale nie tylko), kawy („normalne”, ziołowe i zbożowe), piwa, wina i soki – wszystkie są „eko” i „organic”. Moim ulubionym daniem są zapiekanki z kaszy gryczanej, zupy (codziennie inna), a także ciasta, które są po prostu mistrzostwem świata (np. gryczane ciasto czekoladowe, żytnie razowe muffiny, daktylowiec…).  

Ekowiarnia i Niesiarkowana nie są knajpkami wegańskimi, ale są w 90% wegetariańskie, przy czym oferta wegańska, a także dla osób nietolerujących glutenu, jest dość różnorodna i zawsze można poprosić o zmianę składników, gdyż wszystko przygotowywane jest na bieżąco dla konkretnego klienta. Oczywiście można tutaj też wypić wegańskie cappuccino czy latte, a latem zjeść wegańskie lody na bazie mleka ryżowego. Ceny są „umiarkowanie wysokie” w porównaniu z Kwadratem, ale nie w porównaniu z tzw. suszarniami (restauracjami japońskimi), czy też innymi restauracjami serwującymi dania kuchni świata (indyjskimi, meksykańskimi, greckimi lub chińskimi). Poza dobrą kuchnią, w obu knajpkach co jakiś czas mają miejsce różne wydarzenia – pokazy filmów, warsztaty, spotkania tematyczne, targi rzemiosła artystycznego lub produktów ekologicznych i wiele innych. 

A gdzie na zakupy?
To dość istotne pytanie zważywszy na to, że wegańskie nie zawsze równa się makrobiotyczne, a poza tym makrobiotyka wiąże się z samodzielnym przygotowywaniem posiłków i dostosowywaniem jadłospisu do potrzeb naszego organizmu, które zmieniają się w zależności od naszego samopoczucia, aktualnego stanu zdrowia, stopnia aktywności, pory roku, pogody… Codzienność makrobiotyka to jednak gotowanie w domu, natomiast lunch lub kolacja gdzieś poza domem, nawet jeśli mamy dostęp do wegańskiego lokalu, to wyjątek od reguły (ale jak ważne jest, żeby taką możliwość w ogóle mieć!).
Gotowanie w domu oznacza zakupy niezbędnych produktów. Na szczęście w Poznaniu znajduje się kilka sklepów z tzw. zdrową żywnością (m.in. na ul. Fredry i Podgórnej oraz na placu C. Ratajskiego), z których moim ulubionym jest sklep Vita Natura na ul. Zeylanda 11. Jest to sklep samoobsługowy, znakomicie zaopatrzony (także w produkty typowo makrobiotyczne, jak miso, sosy sojowe tamari i shoyu, tofu i wodorosty) i o niewygórowanych cenach. Można tam kupić także ekologiczne warzywa i owoce.

Jeśli już o warzywach i owocach mowa, to od pewnego czasu działa na terenie Poznania i okolicznych gmin firma Wiem co jem, która specjalizuje się w bezpośredniej sprzedaży żywności od lokalnych rolników i producentów. Sprzedaż prowadzona jest wyłącznie internetowo, a dostawa towaru (każdego dnia w innym rejonie) wliczona jest w cenę zamówienia. Wiem co jem oferuje warzywa i owoce od lokalnych rolników (również z uprawy ekologicznej), które przechowywane są w naturalny sposób (np. marchew przechowuje się zimą w ziemi zamiast w chłodni). Firma nie posiada żadnego magazynu, gdyż zamówione przez nas towary są odbierane od producenta w dniu dostawy. Nie dość, że jakość tych warzyw i owoców jest faktycznie lepsza niż tych kupionych w markecie (miałam okazję przekonać się o tym wielokrotnie), to jeszcze takim zakupem wspieramy lokalnych producentów i nie przyczyniamy się do zanieczyszczania środowiska przez daleki transport (np. zamiast kupować marchew z pobliskiego gospodarstwa, kupujemy w markecie marchew, która „przyjechała” z Belgii lub Holandii). Ceny w marketach są średnio 10% niższe niż w Wiem co jem, ale gdy wybierzemy tę drugą opcję, to jakość tego, co znajdzie się na naszym talerzu będzie o 100% wyższa. Mam nieco mieszane uczucia polecając ten sklep, gdyż sprzedaje się w nim również mięso (o zgrozo, na Święta polecają jagnięcinę), ale z drugiej strony działalność Wiem co jem ma również wiele dobrych stron...

Kończąc ten przydługi, ale mam nadzieję, że przydatny, kulinarny "spacer" po Poznaniu, można optymistycznie stwierdzić, że Poznań jest miejscem przyjaznym weganom i makrobiotykom, i że wcale nie trzeba mieszkać w Berlinie, aby mieć łatwy dostęp do ekologicznych, naturalnych, wysokiej jakości wegańskich produktów, ani też by bywać na fantastycznych wegańskich lunchach :)
Oby tak dalej!

PS. Wszystkie fotki opublikowane w tym poście pochodzą ze stron tych wszystkich miejsc, które tutaj opisałam, i do których linki umieściłam w tekście.

środa, 19 grudnia 2012

Zanim opiszę kolejne miasto - super świeży zielony szejk na zimę!

Dawno nic nie pisałam... 
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda :) 
W najbliższym czasie obiecuję poprawę i garść nowych przepisów, szczyptę refleksji o życiu (jakie to jest łatwe i trudne zarazem, fajne i niefajne - ale oczywiście bez dołowania;) oraz parę newsów o tym, gdzie można zjeść makrobiotycznie i po wegańsku w różnych miejscach w Europie.
Póki co dzielę się z Wami moim odkryciem - obowiązkowym na śniadanie w diecie witariańskiej (która mnie bardzo pociąga, choć niekoniecznie o tej porze roku) zielonym szejkiem. Do jego przygotowania potrzebne są ogólnie dostępne warzywa i owoce, mleko zbożowe oraz blender kielichowy. Nazwałam ten koktajl zimowym, ponieważ nawet zimą nie będzie problemu z zakupem jego składników.


Składniki na 2 porcje (po 300ml):
- 1 pomarańcza
- 1 banan
- 1/2 awokado
- dwie duże garście liści świeżego szpinaku
- sok i miąższ z połówki cytryny
- po łyżce nasion siemienia lnianego, pestek dyni (w łupinach) i nasion moreli

Przygotowanie:
Owoce i awokado myjemy, obieramy ze skóry i dzielimy na kawałki.
Szpinak dokładnie płuczemy i osuszamy na sitku. 
Wszystko wrzucamy do kielicha blendera.
Wyciskamy sok z cytryny i razem z miąższem dodajemy do pozostałych składników.
Nasiona mielimy na proszek.
Dolewamy szklankę mleka owsianego (ewentualnie orkiszowego lub ryżowego).
Wszystko razem miksujemy w blenderze. Jeśli koktajl jest za mało płynny, dolewamy mleka owsianego.

Koktajl jest sycący (z uwagi na tłuste, ale zdrowe awokado), bardzo smaczny i ma kremową konsystencję (jak "prawdziwy" koktajl:). Przygotowanie zabiera tylko ok. 10 minut.


Smacznego!



niedziela, 26 sierpnia 2012

Seminarium makrobiotyczne z Adelbertem Nelissenem

W dniach 21-22.09.2012 w Szczecinie będzie miało miejsce seminarium z Adelbertem Nelissenem z Kushi Institute of Europe. Tytuł spotkania to "Uzdrawiająca Energia Pożywienia, 7 etapów choroby". Osoby zainteresowane odsyłam na stronę www.wakame.pl.
Polecam gorąco, bo nie co dzień się zdarza, żeby taki ekspert przyjeżdżał do Polski. Cena seminarium jest bardzo przystępna, 330 zł (przy wpłacie do 01.09) za 2 dni wykładów. Organizujcie więc czas i ruszajcie do Szczecina po wiedzę!

niedziela, 29 lipca 2012

Krem z cukinii

Dostaliśmy ostatnio wyborne cukinie z przydomowego ogródka, których ilość przekraczała nasze możliwości konsumpcyjne. Na szczęście w jakimś czasopiśmie tzw. kobiecym trafiliśmy na przepis na zupę krem z cukinii, którego zmodyfikowaną wersję przedstawiam poniżej. Zupa, nie dość, że bardzo smakowita, to jeszcze pozwala na wykorzystanie "nadmiaru" cukinii (gdyby ktoś miał podobny kłopot;)


Na początek, na dnie dużego głębokiego rondla rozgrzewamy 2 łyżki oliwy z oliwek. Następnie wrzucamy 2 pokrojone w kawałki papryki oraz jedną poszatkowaną cebulę. Podsmażamy przez chwilę, a następnie zmniejszamy ogień i dorzucamy 2 pokrojone w kawałki cukinie. Dusimy pod przykryciem dolewając nieco wody, aż warzywa rozgotują się. Doprawiamy ziołami prowansalskimi, bazylią, solą morską i pieprzem.
Miksujemy na krem i natychmiast podajemy.


Smacznego!

piątek, 27 lipca 2012

Pudding amarantusowo-czekoladowy z jagodami


Oto pyszny deser z amarantusa, łatwy w przygotowaniu i bardzo zdrowy. 
Może być podawany na ciepło lub zimno.


Składniki na 3 spore porcje:
- 1,5 szklanki nasion amarantusa
- tabliczka gorzkiej czekolady
- garść orzechów uprażonych na suchej patelni
- garść rodzynek
- ¼ szklanki mleka zbożowego (np. orkiszowego lub owsianego)
- garść świeżych jagód
- 2,5 - 3 szklanki wody
Przygotowanie:
Amarantus gotujemy w wodzie ok. 20 minut pilnując, żeby się nie przypalił, w razie potrzeby dodajemy trochę wody. Pod koniec dolewamy mleko zbożowe i wrzucamy rodzynki, a następnie gotujemy jeszcze kilka minut, żeby rodzynki zmiękły. Dodajemy czekoladę połamaną na kawałki i mieszamy. Po rozpuszczeniu czekolady dodajemy orzechy i jagody, mieszamy. Gorący pudding od razu przelewamy do miseczek, bo gdy trochę wystygnie to zgęstnieje i przywrze do garnka. Latem deserem raczymy się na zimno. Teoretycznie, bo jest tak pyszny, że u mnie jeszcze nigdy nie zdążył porządnie wystygnąć (a to za sprawą pomysłodawcy tego przepisu i jego największego wielbiciela, mojego męża;). 

Smacznego!

czwartek, 12 lipca 2012

Wegańskie pesto z (nietypowych) ziół

Tej wiosny mój mąż znalazł upodobanie w przygotowywaniu pesto. Wypróbował najróżniejsze składniki – klasyczną bazylię i oregano, inne warzywa z ogródka – liście pietruszki, selera, lubczyku, marchewki, rukoli, mięty, a także niektóre rośliny dziko rosnące. Oto właśnie przepis na pesto z liści krwawnika.

Składniki:
- ok. 30 gałązek krwawnika
- ½ szklanki nasion słonecznika, uprażonych na suchej patelni
- mały ząbek czosnku
- kilka łyżeczek oleju lnianego
- ocet jabłkowy
- sól, pieprz
- woda

Przygotowanie:W blenderze rozdrabniamy najpierw ząbek czosnku, następnie wkładamy umyte liście, wlewamy olej, ocet i odrobinę wody. Woda pomoże w zmiksowaniu liści, ale nie powinno jej być za dużo, żeby pesto nie było zbyt rzadkie. W młynku mielimy uprażone nasiona słonecznika, które następnie dodajemy do reszty, doprawiamy solą i pieprzem i jeszcze raz krótko miksujemy. Gdyby smak był zbyt gorzki, dodajemy więcej octu.

Pesto to świetny sposób na jedzenie zdrowych, świeżych liści w bardzo smacznej formie. Doskonale nadaje się do makaronu razowego, do gotowanych warzyw, a także do smarowania chleba.
Smacznego!

czwartek, 5 lipca 2012

Zielony surowy shake

Inspiracją do surowych koktajli stała się dla mnie rozmowa na temat witarianizmu, której niedawno miałam okazję wysłuchać.
Do tej pory robiłam wyłącznie koktajle błonnikowe na bazie owoców, z mlekiem zbożowym (ryżowym, orkiszowym lub owsianym) i zmielonymi nasionami (lnu, pestek dyni, słonecznika i czasem też ostropestu plamistego). Jakoś nie pomyślałam, a może też nie miałam takiej potrzeby, żeby pić koktajle z surowych warzyw. A jest to idealny napój na lato, gdy mamy pod dostatkiem świeżych warzyw, a upały sprawiają, że niechętnie sięgamy po ciepłe pokarmy i napoje.
Zmiksować można właściwie wszystko, ale dobrą bazą jest banan, który nada koktajlowi kremowej konsystencji. Można użyć właściwie każdego rodzaju warzyw: marchwi, selera, brokuła, natki pietruszki, zielonych liści selera, sałaty, liści świeżego szpinaku... Słowem wszystko, co nam wyobraźnia i intuicja podpowiedzą.
Do tej pory wypróbowałam dwie "kompozycje":
1. arbuz, truskawki, banan, ogórek gruntowy, sałata, natka pietruszki, zielone liście selera (proporcja owoców do zielonych liści 1:1)

2. 2 banany, 2 marchewki, 1 kalarepa, 1 jabłko, natka pietruszki, zielone liście selera, kilka listków świeżej mięty, sok z 1/2 cytryny 


Warzywa/owoce układamy w blenderze od najbardziej miękkich i wodnistych do najtwardszych i zawierających najmniej wody. Możemy użyć letniej wody przegotowanej lub mineralnej (polecam sprzedawaną w dwulitrowych butelkach Muszynę, ma najwięcej minerałów, a szczególnie wapnia). Za każdym razem dodałam 2 łyżki zmielonych na świeżo nasion lnu i dyni. W razie potrzeby koktajl można dosłodzić ksylitolem.
Tak więc uruchomcie wyobraźnię, zorganizujcie zapas świeżych warzyw i owoców i do roboty! Efekty będą z pewnością pozytywnie zaskakujące.
Smacznego!
PS. Do rozdrobnienia i zmiksowania warzyw i owoców potrzebny jest blender kielichowy.

niedziela, 1 lipca 2012

Gołąbki makrobiotyczne

Przepis na letnie dni:)
Składniki:
- młoda kapusta
- kasza gryczana (ja używam niepalonej)
- pieczarki
- cebula
- oliwa, pieprz, sos sojowy tamari
- przecier pomidorowy
- mąka z pełnoziarnistego ryżu

Przygotowanie:
Szklankę kaszy gryczanej gotujemy w 2 szklankach wody przez ok. 30 min.
Z kapusty wycinamy głąb (nie przecinając jej na pół ani na kawałki - kapusta ma być w jednej części) i oddzielamy liście. Następnie podgotowujemy liście we wrzątku albo na parze, aż staną się miękkie. 
W tym czasie przygotowujemy pieczarki: myjemy je i kroimy w małe kawałki. Cebulę drobno siekamy. 

piątek, 29 czerwca 2012

Którędy po zdrowie?

W poniedziałek, całkiem przypadkiem oglądałam program tzw. śniadaniowy (zwykle nie mam okazji, bo telewizora w moim domu brak). I dowiedziałam się, że zmarła Magda Prokopowicz, założycielka i prezeska fundacji Rak'n'roll. Oczywiście puściły mi nerwy, jakoś nie jestem w stanie odciąć się emocjonalnie od wiadomości, że ktoś umiera na raka. O Magdzie było dosyć głośno, powstał o niej film, udzielała się także społecznie w wielu akcjach, o których pisano i mówiono w mediach. Zmarła po 8 latach walki z nowotworem i choć przez wszystkie te lata wierzyła, że ją wygra, niestety przegrała. 
Gdy docierają do mnie takie smutne wiadomości, ogarnia mnie na moment zwątpienie. Może i mnie czeka taki los? Choć od zakończenia chemii minęły dwa lata i mam się dobrze - jestem zupełnie "czysta", nie ma śladu po nowotworze, żyję całkiem normalnie i tylko od czasu do czasu zdarzają się gorsze dni, to jednak informacje o tym, że komuś się nie powiodło sprawiają, że przychodzi mi do głowy myśl: a co jeśli zostało mi mało czasu?
Szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Może przyspieszyłabym podjęcie jakichś decyzji, może wyruszyłabym w podróż dookoła świata, może spięłabym się i przebiegła półmaraton albo nawet maraton. Może. Wiem natomiast, że nie zmieniłabym mojego makrobiotycznego stylu życia, bo uważam, że jest on "luksusowy", i że prowadzi mnie on prostą, choć nie zawsze łatwą, drogą do zdrowia.
Po momencie zwątpienia, czy faktycznie będzie tak jak zakładam - że uda mi się przeżyć kolejne 70 lat (tak, tak - mam zamiar obchodzić setne urodziny i cieszyć się w tym dniu dobrym zdrowiem:), przyszła mi do głowy myśl, że przegrana walka Magdy to kolejny dowód na bezradność medycyny wobec raka i na to, że oddanie się w ręce lekarzy i zaufanie im, nie sprawi, że wygramy z chorobą. Oczywiście zawsze znajdą się głosy, że dzięki medycynie ktoś przeżył dłużej niż wskazywały na to rokowania, ale przecież nie o to chodzi. Przynajmniej nie mnie. Nie chcę być do końca życia skazana na przyjmowanie ciężkich leków i regularne wizyty w szpitalu. Chcę być niezależna od lekarzy, służby zdrowia i farmacji i korzystać z ich usług tylko w wyjątkowych wypadkach. Marzyłabym, żeby kiedyś w Polsce, na wzór Niemiec, każdy sam mógł decydować czy leczy się konwencjonalnie czy nie, i żeby te decyzje były szanowane a każdy sposób leczenia refundowany. Z pewnością zmieniłabym wtedy onkologa (i każdego innego specjalistę) na lekarza medycyny chińskiej. Mam do medycyny chińskiej 100% zaufanie, bo nie traktuje się w niej człowieka jako zespołu narządów, tylko jako całość, a leczenie polega na doborze odpowiedniej diety i ziół i prowadzeniu odpowiedniego stylu życia. Akupunktura jest tutaj tylko dodatkiem, ale jakże skutecznym! (Wiem, bo sama się przez jakiś czas w ten sposób leczyłam, niestety mój portfel tego nie wytrzymał na dłuższą metę, a i z przestrzeganiem wszystkich zaleceń miałam czasami problemy).
Nie wiem, jaki los mnie czeka, choć liczę na to, że osiągnę to, do czego zmierzam. Wiem, czego chcę i wiem jaka droga mnie do tego zaprowadzi (choć gdy moje hormony w wyniku terapii wariują, to ja wariuję razem z nimi i są dni, że nie wiem ani czego chcę, ani po co żyję).
Nie wierzę, że jakiś lekarz będzie za wszelką cenę walczył o moje życie, ani że zależy mu na tym, żebym przestała być pacjentką tego przedsionku czyśćca, jakim jest centrum onkologii. To, jak będzie zależy głównie ode mnie i od tego, czy los będzie mi sprzyjał. Słowa Magdy Prokopowicz (jedno z przykazań jej antyrakowego dekalogu):
"Medycyna konwencjonalna jest podstawą w leczeniu raka! Próbowałam wielu dodatkowych metod, ale to chemia, naświetlania i hormonoterapia mi pomogły!"
powinny dać wszystkim do myślenia. Te metody często faktycznie pomagają, ale równie często mocno szkodzą, a co najważniejsze - nie leczą.
Rak to nie wyrok, ale nie każdemu uda się go "wyrollować" za pomocą medycyny. On prędzej czy później wróci. Historia Magdy, ale również dr Davida Servan-Schreiber'a, autora "Antyraka" (swoje ostatnie miesiące spisał we wspaniałej książce "Można żegnać się wiele razy") i milionów innych ludzi, którzy przegrali życie z rakiem to przestroga i powód, aby zastanowić się w jaki sposób dbamy o własne zdrowie i na ile jest ono dla nas ważne. Cokolwiek robimy, myślimy i czujemy ma na nas wpływ. I w tym należy szukać lekarstwa i sposobu na zachowanie (lub odzyskanie) zdrowia i osiągnięcie długowieczności.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Ciasto jarzynowe

To danie robiłam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz zamieszczam przepis, bo szkoda, żeby gdzieś się zawieruszył...
Ciasto jarzynowe można przygotować tak latem jak i zimą. Latem nasze podniebienie będzie cieszyć smak młodych ziemniaków, marchwi, selera i pora. Zimą zaś nie będziemy mieli większych problemów ze znalezieniem składników na tę potrawę, a poza tym jest to zapiekanka, a więc danie idealne na chłody i mrozy.

Składniki:
- warzywa: ziemianki, marchew, seler, por; proporcja ziemniaków do pozostałych warzyw to 2:1
- przyprawy: po 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego i pieprzu, po 1/4 łyżeczki ostrej papryki i gałki muszkatołowej, szczypta soli
ponadto:
- łyżka soku z cytryny
- szklanka mleka orkiszowego lub kokosowego (to drugie jest znacznie tłustsze i zastępuje śmietanę)
- oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia

piątek, 15 czerwca 2012

Tofucznica (wegańska jajecznica z tofu)

Składniki:
- dwie kostki (po 180g) świeżego tofu
- drobno pokrojone warzywa: cebula, por, szczypiorek, rzodkiewka
- przyprawy: kurkuma, cząber, sól, pieprz

Przygotowanie:
Cebulę i pora podsmażamy na odrobinie oliwy.
Tofu odsączamy z wody - zawijamy w papierowy ręcznik i naciskamy dłońmi. Następnie kruszymy je w palcach, wrzucamy na patelnię i przyprawiamy. Podsmażamy kilka minut, na moment przed zdjęciem patelni z ognia dorzucamy rzodkiewkę.
Podajemy na liściu sałaty z gomasio i olejem lnianym.
 
Smacznego!

środa, 13 czerwca 2012

Deser z kaszki orkiszowej

Jakiś czas temu dokonałam nowego kulinarnego odkrycia. Coś mnie podkusiło i kupiłam ekologiczną kaszkę orkiszową. I to był zdecydowanie strzał w dziesiątkę!
Okazało się, że można z niej w tempie ekspresowym przygotować pyszne śniadanie, deser lub przekąskę. Warto latem pomyśleć o zrobieniu jakichś przetworów, żeby potem, gdy świeże owoce nie będą dostępne, mieć pod ręką jakiś smakowity dodatek do kaszki.
Propozycja przedstawiona na zdjęciu to kaszka gotowana w mleku orkiszowym i wodzie (w proporcji 1:3) z dodatkiem kakao i rozpuszczonej gorzkiej czekolady (pół tabliczki). Udekorowałam ją świeżymi truskawkami zanim kaszka zdążyła się ściągnąć.
Myślę, że gdyby do gotującej kaszki dodać agaru, kaszka ściągnęłaby się do tego stopnia, że dałoby się ją kroić nożem (myślę tu o czymś, co przypominałoby w konsystencji sernik na zimno). Sama jeszcze tego nie próbowałam, ale myślę, że zadziała.
Wprawdzie kaszki mają wysoki indeks glikemiczny, jednak jest to w takim samym stopniu wadą, co zaletą.
W chwilach łaknienia czegoś słodkiego, zamiast sięgać po słodycze, można szybko przyrządzić kaszkę z owocami i zaspokoić apetyt.

wtorek, 12 czerwca 2012

Kotlety z pszenicy i warzyw

Jest to drugi przepis na kotlety z pszenicy, tym razem bez tofu i ogórka, za to z młodymi warzywkami.
(Na zdjęciu "w towarzystwie" sałaty z dipem śliwkowym oraz szparagami posypanymi gomasio).
Składniki:
ugotowane ziarno pszenicy
drobno pokrojone cebula, por, marchew, pietruszka
natka pietruszki, świeże zioła (doskonałe są np. tymianek lub bazylia)
łyżka sosu tamari
oliwa lub nierafinowany olej (np. sezamowy, rzepakowy)

niedziela, 10 czerwca 2012

Fundusze promocji nieszczęścia - czy mięso trzeba reklamować?

Od kiedy wyprowadziłam się z rodzinnego domu nie posiadam telewizora. Za to radia słucham codziennie, choć bardzo selektywnie. Zauważyłam, że tematy kulinarne są dość popularne w różnych stacjach, a chyba szczególnie w Jedynce i Trójce Polskiego Radia. 
Można tam usłyszeć np. kto jakiego karpia i gdzie kupił na Wigilię, jak najlepiej rybę przyrządzić, często też jest mowa o różnych daniach wykwintnych, np. z owoców morza lub najdroższej na świecie wołowiny pochodzącej z okolic Kobe w Japonii (swoją drogą ten wątek też jest wart opisania). No cóż, z wypowiedzi redaktorów i słuchaczy można wysnuć wniosek, że największe przysmaki stanowią pokarmy pochodzenia zwierzęcego, szczególnie zaś mięso.
Biorąc pod uwagę kulinarne upodobania znacznej części ludzi do mięsa zastanawia mnie fakt, że istnieją specjalne fundusze i programy rządowe promujące spożywanie go. Nie miałam o tym pojęcia dopóki nie usłyszałam w radio reklamy finansowanej z Funduszu Promocji Mięsa Wieprzowego, w której była mowa między innymi o wielowiekowej tradycji spożywania wieprzowiny ma w Polsce oraz o jej prozdrowotnych właściwościach (wymieniono wysoką zawartość białka, witaminy B1 i żelaza). Istnieją też fundusze promocji mięsa wołowego, końskiego, owczego, drobiowego... Totalna zgroza! Czy w obliczu coraz powszechniejszych zaleceń lekarzy oraz specjalistów zajmujących się żywieniem jak Paul Pitchford, Bożena Żak-Cyran, Kazimierz Kłodawski czy Magłorzata Desmond, o profilaktycznym znaczeniu znacznego ograniczenia (lub całkowitego zaprzestania) spożycia mięsa i produktów odzwierzęcych na rzecz zwiększenia spożycia pokarmów roślinnych do 5, a nawet 9 porcji dziennie, wydawanie publicznych pieniędzy na tego rodzaju cele jest sensowne? Jestem pewna, że można byłoby lepiej zainwestować te pieniądze...
Mam niestety takie "skrzywienie", że robiąc zakupy spoglądam na to, co inni mają w koszykach. Ludzi naprawdę nie trzeba namawiać do jedzenia mięsa, bo większość z nich kupuje głównie mięso i nabiał i tym właśnie się żywi (faktem jest, że kupowanie warzyw i owoców w hipermarketach jest bezcelowe z uwagi na ich fatalną jakość, ale przecież nie jest do przeszkoda nie do pokonania).
Liczę na to, że dokonująca się obecnie zmiana kursu w środowisku lekarzy i osób zawodowo zajmujących się zdrowiem w kierunku diety roślinnej wpłynie w przyszłości na faktyczne ograniczenie spożywania mięsa i zmiany w świadomości żywieniowej ludzi. Jednak obawiam się, że zanim to nastąpi społeczeństwa wysoko rozwinięte i rozwijające się będą dziesiątkowane przez choroby cywilizacyjne, a miliony zwierząt i środowisko naturalne ucierpią wskutek powszechnego na całym świecie chowu wielkoprzemysłowego.

piątek, 8 czerwca 2012

Zupa z pokrzywy

Ten przepis jest nieco spóźniony, gdyż sezon na pokrzywę właściwie się skończył (najlepsze do spożycia są świeże tj. kwietniowe i majowe pokrzywy). Mimo to, można w ładny dzień wybrać się na łąkę  lub skraj lasu i poszukać ładnych, "dorodnych" pokrzyw, których czubki wykorzystamy później do przyrządzenia pysznej "chlorofilowej zupy".
(Przepis jest nieco zmodyfikowaną wersją zupy, którą zaproponował na swoim blogu Kazimierz Kłodawski.)

Składniki:
- koszyczek świeżo zerwanych czubków pokrzyw,
- marchewka, seler, pietruszka,
- cebula, 2-3 ząbki czosnku,
- ½ szklanki kaszy jaglanej,
- sos tamari,
- kmin rzymski,
- liść laurowy, ziele angielskie, gałka muszkatołowa, pieprz,
- olej,
- sok z cytryny

Przygotowanie:W osobnym garnku gotujemy kaszę jaglaną. Marchewkę, pietruszkę i seler kroimy i gotujemy ok. 15 min w wodzie z dodatkiem liści laurowych i ziela angielskiego. Cebulę i ziarna kminu rzymskiego wrzucamy na rozgrzany na patelni olej i podsmażamy, pod koniec dodajemy czosnek. Do podsmażonej cebuli z czosnkiem dodajemy umytą, odsączoną i pokrojoną pokrzywę oraz ugotowaną kaszę jaglaną. Podsmażamy ok. 5-7 min. i dodajemy do wywaru. Gotujemy jeszcze ok. 10 min, następnie wyławiamy liście laurowe i ziele angielskie oraz przyprawiamy sosem tamari, solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej. Na koniec wszystko miksujemy i doprawiamy sokiem z cytryny.
Smacznego!

piątek, 6 kwietnia 2012

Wegański miodownik, czyli Słodownik ;)


Kiedyś piekłam miodownik w wersji niewegańskiej, a ponieważ uwielbiam wszelkiego rodzaju wypieki postanowiłam wymyślić przepis bez jajek, masła i mleka. Ciasto jest oczywiście słodzone, bo to wersja "na bogato", czyli świąteczna.


Składniki:
- 3 filiżanki pełnoziarnistej mąki orkiszowej
- 1/2 filiżanki mleka sojowego/ryżowego/orkiszowego itp.
- 1/2 filiżanki nierafinowanego oleju (np. ryżowego lub sezamowego)
- 1/2 filiżanki cukru Muscovado (nierafinowany, organiczny)
- 1/2 filiżanki orzechów włoskich
- 2 pełne łyżki melasy buraczanej lub naturalnego słodu (np. ryżowego, orkiszowego)
- opakowanie proszku do pieczenia Weinsteinbackpulver
- szczypta soli
Ponadto, do przełożenia ciasta będziemy potrzebować budyń waniliowy i powidła śliwkowe.


Mąkę, proszek do pieczenia, szczyptę soli, zmielony w blenderze na proszek cukier muscovado i uprażone na suchej patelni i posiekane orzechy wsypujemy do miski i wszystko dokładnie mieszamy.
Melasę/słód rozpuszczamy w rondelku podgrzewając na małym ogniu, aż staną się bardzo płynne.
Melasę/słód, mleko i olej wlewamy do mąki i pozostałych składników i miksujemy mikserem. Gdy składniki się połączą wyrabiamy ciasto dłońmi do uzyskania jednolitej gładkiej masy.
Wstawiamy do wysmarowanej olejem i posypanej mąką okrągłej formy. Formę umieszczamy w nagrzanym do 180 stopni piekarniku. Pieczemy 30 minut na termoobiegu. trzeba pilnować, żeby ciasto się nie przypaliło. gdyby wierz za bardzo się przypiekał, termoobieg należy wyłączyć.
W tym czasie przygotowujemy budyń. Zasadniczo postępujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu, ale zamiast mleka krowiego stosujemy sojowe i stosujemy go mniej (1,5 szklanki zamiast 2). Szklankę mleka zagotowujemy, a do drugiej wlewamy mleka do połowy i rozrabiamy w nim budyń, który następnie wlewamy do gotującego mleka.
Mieszamy energicznie, żeby nie powstały grudki. Gdy budyń zgęstnieje odstawiamy go do przestygnięcia.
Gdy ciasto będzie już upieczone i nieco ostygnie, przekrawamy je wzdłuż na 3 warstwy. Na każdą warstwę wykładamy masę budyniową, a na niej rozsmarowujemy powidła śliwkowe. 
Odstawiamy na parę godzin, żeby smaki się przegryzły, a my przy okazji poćwiczymy silną wolę, żeby nie rzucać się od razu na ten smakołyk!