Wiem, wiem, wiem... Ostatnio niewiele działo się na
mojej makrobiotyce...
Na dzień dzisiejszy mam dla wszystkich, którzy jeszcze tu zaglądają (oraz tych, którzy będą tutaj po raz pierwszy) krótki, ale bardzo ciekawy artykuł autorstwa Hilal Sezgin. Zapraszam do lektury!!!
Nie, dziękuję. Poproszę kawę bez
mleka matki.
Nasze zachowania nie
wynikają w prosty sposób z logiki. Nasze motywy są niejasne i zagmatwane.
Dotyczy to szczególnie tematu jedzenia, gdzie decydujące znaczenie mają granice
kulturowe. Chociażby jeśli chodzi o mięso.
Kilka miesięcy temu rozmawiałam przez telefon z pracownikiem
zakładu utylizacji, który objaśniając mi rozmaite kategorie odpadów zwierzęcych zapewnił
mnie, że obecnie nie produkuje się mydła na bazie tłuszczu z odpadów
poubojowych.
Zaskoczyło mnie jego uzasadnienie. Na moje pytanie, czy
przypadkiem z pozostałości po świniach nie wytwarza się mydła, odpowiedział: „Na
litość boską, jak pani to sobie wyobraża? Chciałaby pani smarować sobie twarz
martwymi świniami?”
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że byłby to dla mnie
koszmar. Przemilczałam jednak, iż uważam za wielce prawdopodobne, że twarz
mojego rozmówcy całkiem często wchodzi w kontakt z martwymi świniami. Wprawdzie
nie przez skórę, a przez usta – w Niemczech zjada się co roku 50 milionów świń.
Przypominam sobie także zupełnie inną sytuację z ubiegłego
roku, kiedy to razem z sąsiadką znalazłyśmy leżącą przy drodze martwą kunę.
Podniosłam ją za futro, przeniosłam na drugą stronę szosy i położyłam na łące.
Sąsiadka dziękowała mi, że wzięłam to na siebie; nie chciałaby, aby przejeżdżające
samochody rozjechały zwierzę na miazgę, sama jednak nie odważyłaby się go
dotknąć.
Moja sąsiadka również jada mięso. Ciało kuny było zewnętrznie
nieuszkodzone, zwierzę zmarło niedawno. Tymczasem steki „kruszeją” przez kilka
dni, dobra szynka „dojrzewa” nawet miesiącami. Czegoś tu nie rozumiem…
Jednak nie bójcie się, drodzy mięsożerni Czytelnicy i
Czytelniczki, nie chcę Was do niczego przekonywać. Chcę tylko zauważyć, jak
dziwną istotą jest człowiek – rozumowanie, myślenie, wyobraźnia, tyle różnic, tyle
rozmaitych aspektów każdej sprawy.
Nasze zachowania nie wynikają w prosty sposób z logiki.
Nasze motywy są niejasne i zagmatwane, a mówiąc językiem bardziej pozytywnym:
złożone. Temat jedzenia jest szczególnie fascynujący. Tutaj wszystkie nasze
kategorie wywracają się do góry nogami, natomiast granice kulturowe, tak „logiczne”,
jakby pochodziły z „Alicji w krainie czarów”, okazują się murem nie do
przeskoczenia.
Uczestnicy programu telewizyjnego „Dschungelcamp” przechodzą
ciężką próbę odwagi, polegającą na wzięciu do ręki karalucha; tymczasem liczne
produkty spożywcze nadal są barwione karminem (E120), czerwonym barwnikiem
wytwarzanym z samic czerwców (owadów należących do pluskwiaków). Z kolei kiełbaski
norymberskie to autentyczny produkt bawarski, który wszakże w nadchodzącym
sezonie grillowym podrożeje; są bowiem wytwarzane przeważnie z jelit irańskich
owiec, których ceny wzrosły w związku z embargiem nałożonym na Iran.
Nie zjadamy rzeczy takich, „jakimi są”, ale takie, jakimi je
widzimy. Osobiście od czterech lat jestem weganką, tzn. nie konsumuję produktów
odzwierzęcych. Przyczyniły się do tego wizyty w okolicznych gospodarstwach
rolnych; widok cieląt dorastających bez matek był nie do zniesienia. Początkowo
miałam jednak mocne postanowienie, że nie dołączę do „namolnych” wegan,
będących utrapieniem dla otoczenia; zamierzałam nadal – w czasie wizyt u
przyjaciół – jeść ser, mleko i jogurt.
Takie miałam zamiary, jednak ich realizacja się nie
powiodła. Zmiana zaszła powoli, ale okazała się nieodwracalna. Zaczęłam
wyraźniej czuć zapach mleka. Z coraz większym trudem przychodziło mi
oddzielanie mleka od jego źródła – wymion, krowich „piersi”.
Zdarzyło Wam się kiedyś otworzyć przez pomyłkę zamrażalnik w
domu młodej matki? Mnie owszem: zobaczyłam kilka małych woreczków z odpompowanym
kobiecym mlekiem, zamrożonym. Nie powiedziałabym, że było to coś „wstrętnego”, a jednak w życiu nie wlałabym sobie tego do kawy, nawet kiedy jeszcze nie byłam
weganką. A przecież możliwe, że otworzyłam tę lodówkę, szukając kartonika z
mlekiem krowim.
Przed chwilą dałam ten artykuł do przeczytania mojej
niewegańskiej przyjaciółce. Skomentowała, że jest on cokolwiek nieapetyczny; następnym
razem mam napisać o czymś radośniejszym, na przykład o moich owcach. Bardzo
chętnie. Tylko dlaczego to opis jest nieapetyczny, a nie jego przedmiot?
Hilal Sezgin – niemiecka pisarka i dziennikarka, często
podejmująca temat praw zwierząt. Od 2007 r. mieszka na wsi w okolicach
Lüneburga, gdzie opiekuje się m. in. 40 owcami. Strona internetowa autorki (niemieckojęzyczna):
www.hilalsezgin.de