Dlaczego makrobiotyka?

Ten blog to dokumentacja rewolucji jaka dokonała się w moim życiu za sprawą makrobiotyki w wersji wegańskiej. Do zainteresowania się nią skłoniła mnie przebyta choroba nowotworowa. Chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami, pomysłami na pyszne wegańskie makrobiotyczne posiłki i rozważaniami o zdrowiu i naturalnym stylu życia.
Makrobiotyka to nie tylko "dieta", ale styl życia, sposób myślenia i postępowania. Makrobiotyka, choć niektórym może wydawać się bardzo rygorystyczna (bo przecież trzeba zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego i większości tzw. normalnego jedzenia) i trudna do zrealizowania (posiłki przygotowywane są na bieżąco i kilka godzin dziennie trzeba spędzić w kuchni), jest tak naprawdę jedną wielką przygodą. Jedzenie makrobiotyczne jest pyszne, naturalne, energetyczne, służy naszemu zdrowiu, przywraca równowagę i daje jasność umysłu. Kuchnia makrobiotyczna to pole popisu dla osób kreatywnych, które lubią eksperymentować, ale jednocześnie w życiu realizują się w wielu innych dziedzinach. Im dłużej stosujesz makrobiotykę, tym mniej zastanawiasz się co ugotować, jak skomponować posiłki, wystarczy, że interpretujesz sygnały, które wysyła ci twoje ciało i po prostu gotujesz "intuicyjnie". I każdy posiłek staje się prawdziwą ucztą.


piątek, 29 czerwca 2012

Którędy po zdrowie?

W poniedziałek, całkiem przypadkiem oglądałam program tzw. śniadaniowy (zwykle nie mam okazji, bo telewizora w moim domu brak). I dowiedziałam się, że zmarła Magda Prokopowicz, założycielka i prezeska fundacji Rak'n'roll. Oczywiście puściły mi nerwy, jakoś nie jestem w stanie odciąć się emocjonalnie od wiadomości, że ktoś umiera na raka. O Magdzie było dosyć głośno, powstał o niej film, udzielała się także społecznie w wielu akcjach, o których pisano i mówiono w mediach. Zmarła po 8 latach walki z nowotworem i choć przez wszystkie te lata wierzyła, że ją wygra, niestety przegrała. 
Gdy docierają do mnie takie smutne wiadomości, ogarnia mnie na moment zwątpienie. Może i mnie czeka taki los? Choć od zakończenia chemii minęły dwa lata i mam się dobrze - jestem zupełnie "czysta", nie ma śladu po nowotworze, żyję całkiem normalnie i tylko od czasu do czasu zdarzają się gorsze dni, to jednak informacje o tym, że komuś się nie powiodło sprawiają, że przychodzi mi do głowy myśl: a co jeśli zostało mi mało czasu?
Szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Może przyspieszyłabym podjęcie jakichś decyzji, może wyruszyłabym w podróż dookoła świata, może spięłabym się i przebiegła półmaraton albo nawet maraton. Może. Wiem natomiast, że nie zmieniłabym mojego makrobiotycznego stylu życia, bo uważam, że jest on "luksusowy", i że prowadzi mnie on prostą, choć nie zawsze łatwą, drogą do zdrowia.
Po momencie zwątpienia, czy faktycznie będzie tak jak zakładam - że uda mi się przeżyć kolejne 70 lat (tak, tak - mam zamiar obchodzić setne urodziny i cieszyć się w tym dniu dobrym zdrowiem:), przyszła mi do głowy myśl, że przegrana walka Magdy to kolejny dowód na bezradność medycyny wobec raka i na to, że oddanie się w ręce lekarzy i zaufanie im, nie sprawi, że wygramy z chorobą. Oczywiście zawsze znajdą się głosy, że dzięki medycynie ktoś przeżył dłużej niż wskazywały na to rokowania, ale przecież nie o to chodzi. Przynajmniej nie mnie. Nie chcę być do końca życia skazana na przyjmowanie ciężkich leków i regularne wizyty w szpitalu. Chcę być niezależna od lekarzy, służby zdrowia i farmacji i korzystać z ich usług tylko w wyjątkowych wypadkach. Marzyłabym, żeby kiedyś w Polsce, na wzór Niemiec, każdy sam mógł decydować czy leczy się konwencjonalnie czy nie, i żeby te decyzje były szanowane a każdy sposób leczenia refundowany. Z pewnością zmieniłabym wtedy onkologa (i każdego innego specjalistę) na lekarza medycyny chińskiej. Mam do medycyny chińskiej 100% zaufanie, bo nie traktuje się w niej człowieka jako zespołu narządów, tylko jako całość, a leczenie polega na doborze odpowiedniej diety i ziół i prowadzeniu odpowiedniego stylu życia. Akupunktura jest tutaj tylko dodatkiem, ale jakże skutecznym! (Wiem, bo sama się przez jakiś czas w ten sposób leczyłam, niestety mój portfel tego nie wytrzymał na dłuższą metę, a i z przestrzeganiem wszystkich zaleceń miałam czasami problemy).
Nie wiem, jaki los mnie czeka, choć liczę na to, że osiągnę to, do czego zmierzam. Wiem, czego chcę i wiem jaka droga mnie do tego zaprowadzi (choć gdy moje hormony w wyniku terapii wariują, to ja wariuję razem z nimi i są dni, że nie wiem ani czego chcę, ani po co żyję).
Nie wierzę, że jakiś lekarz będzie za wszelką cenę walczył o moje życie, ani że zależy mu na tym, żebym przestała być pacjentką tego przedsionku czyśćca, jakim jest centrum onkologii. To, jak będzie zależy głównie ode mnie i od tego, czy los będzie mi sprzyjał. Słowa Magdy Prokopowicz (jedno z przykazań jej antyrakowego dekalogu):
"Medycyna konwencjonalna jest podstawą w leczeniu raka! Próbowałam wielu dodatkowych metod, ale to chemia, naświetlania i hormonoterapia mi pomogły!"
powinny dać wszystkim do myślenia. Te metody często faktycznie pomagają, ale równie często mocno szkodzą, a co najważniejsze - nie leczą.
Rak to nie wyrok, ale nie każdemu uda się go "wyrollować" za pomocą medycyny. On prędzej czy później wróci. Historia Magdy, ale również dr Davida Servan-Schreiber'a, autora "Antyraka" (swoje ostatnie miesiące spisał we wspaniałej książce "Można żegnać się wiele razy") i milionów innych ludzi, którzy przegrali życie z rakiem to przestroga i powód, aby zastanowić się w jaki sposób dbamy o własne zdrowie i na ile jest ono dla nas ważne. Cokolwiek robimy, myślimy i czujemy ma na nas wpływ. I w tym należy szukać lekarstwa i sposobu na zachowanie (lub odzyskanie) zdrowia i osiągnięcie długowieczności.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Ciasto jarzynowe

To danie robiłam już jakiś czas temu, ale dopiero teraz zamieszczam przepis, bo szkoda, żeby gdzieś się zawieruszył...
Ciasto jarzynowe można przygotować tak latem jak i zimą. Latem nasze podniebienie będzie cieszyć smak młodych ziemniaków, marchwi, selera i pora. Zimą zaś nie będziemy mieli większych problemów ze znalezieniem składników na tę potrawę, a poza tym jest to zapiekanka, a więc danie idealne na chłody i mrozy.

Składniki:
- warzywa: ziemianki, marchew, seler, por; proporcja ziemniaków do pozostałych warzyw to 2:1
- przyprawy: po 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego i pieprzu, po 1/4 łyżeczki ostrej papryki i gałki muszkatołowej, szczypta soli
ponadto:
- łyżka soku z cytryny
- szklanka mleka orkiszowego lub kokosowego (to drugie jest znacznie tłustsze i zastępuje śmietanę)
- oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia

piątek, 15 czerwca 2012

Tofucznica (wegańska jajecznica z tofu)

Składniki:
- dwie kostki (po 180g) świeżego tofu
- drobno pokrojone warzywa: cebula, por, szczypiorek, rzodkiewka
- przyprawy: kurkuma, cząber, sól, pieprz

Przygotowanie:
Cebulę i pora podsmażamy na odrobinie oliwy.
Tofu odsączamy z wody - zawijamy w papierowy ręcznik i naciskamy dłońmi. Następnie kruszymy je w palcach, wrzucamy na patelnię i przyprawiamy. Podsmażamy kilka minut, na moment przed zdjęciem patelni z ognia dorzucamy rzodkiewkę.
Podajemy na liściu sałaty z gomasio i olejem lnianym.
 
Smacznego!

środa, 13 czerwca 2012

Deser z kaszki orkiszowej

Jakiś czas temu dokonałam nowego kulinarnego odkrycia. Coś mnie podkusiło i kupiłam ekologiczną kaszkę orkiszową. I to był zdecydowanie strzał w dziesiątkę!
Okazało się, że można z niej w tempie ekspresowym przygotować pyszne śniadanie, deser lub przekąskę. Warto latem pomyśleć o zrobieniu jakichś przetworów, żeby potem, gdy świeże owoce nie będą dostępne, mieć pod ręką jakiś smakowity dodatek do kaszki.
Propozycja przedstawiona na zdjęciu to kaszka gotowana w mleku orkiszowym i wodzie (w proporcji 1:3) z dodatkiem kakao i rozpuszczonej gorzkiej czekolady (pół tabliczki). Udekorowałam ją świeżymi truskawkami zanim kaszka zdążyła się ściągnąć.
Myślę, że gdyby do gotującej kaszki dodać agaru, kaszka ściągnęłaby się do tego stopnia, że dałoby się ją kroić nożem (myślę tu o czymś, co przypominałoby w konsystencji sernik na zimno). Sama jeszcze tego nie próbowałam, ale myślę, że zadziała.
Wprawdzie kaszki mają wysoki indeks glikemiczny, jednak jest to w takim samym stopniu wadą, co zaletą.
W chwilach łaknienia czegoś słodkiego, zamiast sięgać po słodycze, można szybko przyrządzić kaszkę z owocami i zaspokoić apetyt.

wtorek, 12 czerwca 2012

Kotlety z pszenicy i warzyw

Jest to drugi przepis na kotlety z pszenicy, tym razem bez tofu i ogórka, za to z młodymi warzywkami.
(Na zdjęciu "w towarzystwie" sałaty z dipem śliwkowym oraz szparagami posypanymi gomasio).
Składniki:
ugotowane ziarno pszenicy
drobno pokrojone cebula, por, marchew, pietruszka
natka pietruszki, świeże zioła (doskonałe są np. tymianek lub bazylia)
łyżka sosu tamari
oliwa lub nierafinowany olej (np. sezamowy, rzepakowy)

niedziela, 10 czerwca 2012

Fundusze promocji nieszczęścia - czy mięso trzeba reklamować?

Od kiedy wyprowadziłam się z rodzinnego domu nie posiadam telewizora. Za to radia słucham codziennie, choć bardzo selektywnie. Zauważyłam, że tematy kulinarne są dość popularne w różnych stacjach, a chyba szczególnie w Jedynce i Trójce Polskiego Radia. 
Można tam usłyszeć np. kto jakiego karpia i gdzie kupił na Wigilię, jak najlepiej rybę przyrządzić, często też jest mowa o różnych daniach wykwintnych, np. z owoców morza lub najdroższej na świecie wołowiny pochodzącej z okolic Kobe w Japonii (swoją drogą ten wątek też jest wart opisania). No cóż, z wypowiedzi redaktorów i słuchaczy można wysnuć wniosek, że największe przysmaki stanowią pokarmy pochodzenia zwierzęcego, szczególnie zaś mięso.
Biorąc pod uwagę kulinarne upodobania znacznej części ludzi do mięsa zastanawia mnie fakt, że istnieją specjalne fundusze i programy rządowe promujące spożywanie go. Nie miałam o tym pojęcia dopóki nie usłyszałam w radio reklamy finansowanej z Funduszu Promocji Mięsa Wieprzowego, w której była mowa między innymi o wielowiekowej tradycji spożywania wieprzowiny ma w Polsce oraz o jej prozdrowotnych właściwościach (wymieniono wysoką zawartość białka, witaminy B1 i żelaza). Istnieją też fundusze promocji mięsa wołowego, końskiego, owczego, drobiowego... Totalna zgroza! Czy w obliczu coraz powszechniejszych zaleceń lekarzy oraz specjalistów zajmujących się żywieniem jak Paul Pitchford, Bożena Żak-Cyran, Kazimierz Kłodawski czy Magłorzata Desmond, o profilaktycznym znaczeniu znacznego ograniczenia (lub całkowitego zaprzestania) spożycia mięsa i produktów odzwierzęcych na rzecz zwiększenia spożycia pokarmów roślinnych do 5, a nawet 9 porcji dziennie, wydawanie publicznych pieniędzy na tego rodzaju cele jest sensowne? Jestem pewna, że można byłoby lepiej zainwestować te pieniądze...
Mam niestety takie "skrzywienie", że robiąc zakupy spoglądam na to, co inni mają w koszykach. Ludzi naprawdę nie trzeba namawiać do jedzenia mięsa, bo większość z nich kupuje głównie mięso i nabiał i tym właśnie się żywi (faktem jest, że kupowanie warzyw i owoców w hipermarketach jest bezcelowe z uwagi na ich fatalną jakość, ale przecież nie jest do przeszkoda nie do pokonania).
Liczę na to, że dokonująca się obecnie zmiana kursu w środowisku lekarzy i osób zawodowo zajmujących się zdrowiem w kierunku diety roślinnej wpłynie w przyszłości na faktyczne ograniczenie spożywania mięsa i zmiany w świadomości żywieniowej ludzi. Jednak obawiam się, że zanim to nastąpi społeczeństwa wysoko rozwinięte i rozwijające się będą dziesiątkowane przez choroby cywilizacyjne, a miliony zwierząt i środowisko naturalne ucierpią wskutek powszechnego na całym świecie chowu wielkoprzemysłowego.

piątek, 8 czerwca 2012

Zupa z pokrzywy

Ten przepis jest nieco spóźniony, gdyż sezon na pokrzywę właściwie się skończył (najlepsze do spożycia są świeże tj. kwietniowe i majowe pokrzywy). Mimo to, można w ładny dzień wybrać się na łąkę  lub skraj lasu i poszukać ładnych, "dorodnych" pokrzyw, których czubki wykorzystamy później do przyrządzenia pysznej "chlorofilowej zupy".
(Przepis jest nieco zmodyfikowaną wersją zupy, którą zaproponował na swoim blogu Kazimierz Kłodawski.)

Składniki:
- koszyczek świeżo zerwanych czubków pokrzyw,
- marchewka, seler, pietruszka,
- cebula, 2-3 ząbki czosnku,
- ½ szklanki kaszy jaglanej,
- sos tamari,
- kmin rzymski,
- liść laurowy, ziele angielskie, gałka muszkatołowa, pieprz,
- olej,
- sok z cytryny

Przygotowanie:W osobnym garnku gotujemy kaszę jaglaną. Marchewkę, pietruszkę i seler kroimy i gotujemy ok. 15 min w wodzie z dodatkiem liści laurowych i ziela angielskiego. Cebulę i ziarna kminu rzymskiego wrzucamy na rozgrzany na patelni olej i podsmażamy, pod koniec dodajemy czosnek. Do podsmażonej cebuli z czosnkiem dodajemy umytą, odsączoną i pokrojoną pokrzywę oraz ugotowaną kaszę jaglaną. Podsmażamy ok. 5-7 min. i dodajemy do wywaru. Gotujemy jeszcze ok. 10 min, następnie wyławiamy liście laurowe i ziele angielskie oraz przyprawiamy sosem tamari, solą, pieprzem i odrobiną gałki muszkatołowej. Na koniec wszystko miksujemy i doprawiamy sokiem z cytryny.
Smacznego!