Dlaczego makrobiotyka?

Ten blog to dokumentacja rewolucji jaka dokonała się w moim życiu za sprawą makrobiotyki w wersji wegańskiej. Do zainteresowania się nią skłoniła mnie przebyta choroba nowotworowa. Chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami, pomysłami na pyszne wegańskie makrobiotyczne posiłki i rozważaniami o zdrowiu i naturalnym stylu życia.
Makrobiotyka to nie tylko "dieta", ale styl życia, sposób myślenia i postępowania. Makrobiotyka, choć niektórym może wydawać się bardzo rygorystyczna (bo przecież trzeba zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego i większości tzw. normalnego jedzenia) i trudna do zrealizowania (posiłki przygotowywane są na bieżąco i kilka godzin dziennie trzeba spędzić w kuchni), jest tak naprawdę jedną wielką przygodą. Jedzenie makrobiotyczne jest pyszne, naturalne, energetyczne, służy naszemu zdrowiu, przywraca równowagę i daje jasność umysłu. Kuchnia makrobiotyczna to pole popisu dla osób kreatywnych, które lubią eksperymentować, ale jednocześnie w życiu realizują się w wielu innych dziedzinach. Im dłużej stosujesz makrobiotykę, tym mniej zastanawiasz się co ugotować, jak skomponować posiłki, wystarczy, że interpretujesz sygnały, które wysyła ci twoje ciało i po prostu gotujesz "intuicyjnie". I każdy posiłek staje się prawdziwą ucztą.


wtorek, 12 października 2010

Różowa iluminacja - wielka ściema

Wczoraj wieczorem najsłynniejsze budowle świata zostały podświetlone na różowo w ramach Globalnej Inicjatywy Iluminacji. W ten sposób pragnie się zwrócić uwagę na problem raka piersi, a październik to miesiąc walki z tą chorobą (a ja dziwiłam się rok temu przeglądając magazyny, że wszędzie pisze się o raku i nawet myślałam, że to jakaś zmowa).
Media donoszą, że coraz więcej kobiet choruje na raka piersi (statystycznie co 16 Polka) i zewsząd słychać nawoływania do badania się. Można wyciągnąć wniosek, że poddawanie się mammografii, kontrola USG piersi i samobadanie to jedyny sposób, żeby nie umrzeć na raka piersi, bo przy regularnym badaniu się istnieje szansa na wykrycie choroby we wczesnym stadium, a wtedy jest szansa na wyleczenie. Za każdym razem, gdy mowa jest o profilaktyce raka piersi, mówi się właściwie tylko o badaniach kontrolnych - zupełnie tak, jak gdyby to, czy kobieta zachoruje czy nie, nie miało żadnego związku z jej życiem. Raka traktuje się jak coś tak nieuchronnego, jak śmierć.
Nikt nie wie, dlaczego zachorował, lekarze też nie wiedzą, więc lepiej się badać, bo nie znasz człowieku dnia ani godziny, kiedy to nieszczęście na ciebie spadnie...
W różnych audycjach wielokrotnie słyszałam wypowiedzi onkologów, że Polki się nie badają, dlatego często trafiają do szpitala w zaawansowanym stadium choroby, kiedy nie można już nic zrobić (oczywiście to tylko medycyna konwencjonalna nic już na to nie pomoże). Sugerują wręcz, że niektóre kobiety chorują na własne życzenie, właśnie poprzez zaniechanie badań. Tego typu wypowiedzi utwierdzają kobiety w przekonaniu, że dla własnego zdrowia nie mogą zrobić nic, poza pójściem na mammografię lub USG.
To oburzające, że stawia się znak równości między diagnostyką a profilaktyką. Jest to jednak stanowisko powszechne, bardzo szkodliwe, któremu głęboko się przeciwstawiam. Nawet w materiałach, które rozdawano w czasie biegu Wyprzedzić raka można znaleźć informację, że nie ma badań potwierdzających związek raka piersi z dietą, stylem życia, stresem i innymi czynnikami, o których nie będę tutaj pisać, ale które medycyna naturalna uznaje za kancerogenne. Wprawdzie tu i ówdzie pojawiają się komunikaty, że prawie 70% zachorowań, tj. tych nieuwarunkowanych genetycznie, można byłoby uniknąć stosując odpowiedni tryb życia i dietę, ale nie mają one większego znaczenia, bo pod tymi hasłami kryje się nie to, co powinno.
Jeśli tak będą wyglądały kampanie informacyjne, to liczba zachorowań na pewno nie spadnie, a jedynie może wzrosnąć.
Co do diagnostyki to chciałabym zauważyć, że wczesne wykrycie nowotworu niczego nie gwarantuje, bo choroba może ujawnić się dopiero wtedy, gdy będzie już zaawansowana. Spędziłam w szpitalu niezliczone godziny i rozmawiałam z dziesiątkami kobiet. W większości przypadków kobiety poddawały się regularnie badaniom kontrolnym, ale objawy, jakie towarzyszyły chorobie, nie były prawidłowo diagnozowane. Tak jest właściwie w przypadku wszystkich chorych na raka piersi z przerzutami do kości. W moim przypadku guz pojawił się dopiero po 3 miesiącach od momentu, gdy po raz pierwszy poczułam, że "coś jest stanowczo nie tak", a ból w mostku, a potem w kręgosłupie sprawił, że stałam się częściowo niepełnosprawna. Wszystkie moje rozmówczynie pamiętały dokładnie moment, w którym poczuły ten sam co ja, irracjonalny lęk o swoje życie, spowodowany dziwnymi dolegliwościami lub bólem.
Dopóki nie znajdziesz guza - jesteś zdrowa, bo nikt nie jest w stanie cię zdiagnozować. A przecież ten właśnie lęk o życie i dziwne dolegliwości są chyba najlepszym sygnałem, że pojawił się problem systemowy, dotyczący całego naszego organizmu, a więc nowotwór złośliwy.
To, czy mamy raka piersi, okrężnicy, czy płuc nie ma aż tak dużego znaczenia, bo rak to nie choroba jednego narządu, ale całej naszej istoty, tak w wymiarze fizycznym, psychicznym, jak i duchowym. Dopóki tego nie zrozumiemy i nie zaakceptujemy, nie będziemy mogli ani wrócić do zdrowia, ani prowadzić skutecznych kampanii profilaktycznych.

2 komentarze:

  1. super blog, przeczytałam chyba cały. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekny wpis, niestety tak malo sie o tym slyszy i mowi, na kulinarnych blogach rowniez organizowana jest akcja rozowy tydzien w celu... no wlasnie nie wiem w jakim celu, chyba wlasnie mowienia glosno o potrzebie badania sie ktora blednie nazywana jest profilaktyka...w kazdym razie oslabia mnie fakt, ze nikt przy tej okazji nie mowi o wplywie stylu zycia na nasze zdrowie, a w kuchennej blogosferze triumfuja wtedy rozowe desery na bazie wszystkiego co rafinowane. Smutne.

    OdpowiedzUsuń