Dlaczego makrobiotyka?

Ten blog to dokumentacja rewolucji jaka dokonała się w moim życiu za sprawą makrobiotyki w wersji wegańskiej. Do zainteresowania się nią skłoniła mnie przebyta choroba nowotworowa. Chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami, pomysłami na pyszne wegańskie makrobiotyczne posiłki i rozważaniami o zdrowiu i naturalnym stylu życia.
Makrobiotyka to nie tylko "dieta", ale styl życia, sposób myślenia i postępowania. Makrobiotyka, choć niektórym może wydawać się bardzo rygorystyczna (bo przecież trzeba zrezygnować z produktów pochodzenia zwierzęcego i większości tzw. normalnego jedzenia) i trudna do zrealizowania (posiłki przygotowywane są na bieżąco i kilka godzin dziennie trzeba spędzić w kuchni), jest tak naprawdę jedną wielką przygodą. Jedzenie makrobiotyczne jest pyszne, naturalne, energetyczne, służy naszemu zdrowiu, przywraca równowagę i daje jasność umysłu. Kuchnia makrobiotyczna to pole popisu dla osób kreatywnych, które lubią eksperymentować, ale jednocześnie w życiu realizują się w wielu innych dziedzinach. Im dłużej stosujesz makrobiotykę, tym mniej zastanawiasz się co ugotować, jak skomponować posiłki, wystarczy, że interpretujesz sygnały, które wysyła ci twoje ciało i po prostu gotujesz "intuicyjnie". I każdy posiłek staje się prawdziwą ucztą.


wtorek, 7 października 2014

"Wygrać z rakiem" - czyli o zmianach

Wielkim zaskoczeniem była dla mnie wiadomość o śmierci kolejnej (po Małgorzacie Braunek) polskiej aktorki, Anny Przybylskiej. Przyjęłam ją z wielkim smutkiem, jak zresztą każde doniesienie o śmierci z powodu raka
śmierci przedwczesnej, której z pewnością można było uniknąć lub chociaż odsunąć w czasie.
Media piszą o "przegranej walce" Anny Przybylskiej z rakiem. Słowo walka pojawia się dosłownie we wszystkich doniesieniach związanych ze śmiercią aktorki, a także w licznych, przywoływanych materiałach prasowych z nieodległej przeszłości. I jest ono kluczem do zrozumienia, dlaczego aktorka dołączyła do coraz liczniejszego grona tzw. "przegranych". 
Mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi braku delikatności w związku z tym, co chcę w tym poście przekazać. Moją intencją nie jest wytykanie błędów. Każdy ma prawo iść własną drogą i poddać się takiej terapii, którą uzna za najlepszą dla siebie.
Już w starożytności funkcjonowało powiedzenie, że umacniamy to, z czym walczymy. I tak właśnie uważają makrobiotycy. Z chorobą nie należy walczyć, chorobę trzeba zrozumieć, wyciągnąć z niej konstruktywne wnioski i zacząć konsekwentnie działać. Choroby nie spadają na ludzi znienacka, nie są wynikiem ślepego trafu, ani złośliwości losu. Pojawiają się po to, byśmy dokonali zmian w sobie i swoim życiu. I to zmian totalnych, którym poddajemy się z reguły niechętnie, bo wolimy tkwić w tym, co znane, choć co może nam czasem doskwierać i być dalekie od ideału. 
Zwykle się nad tym nie zastanawiamy, ale ile aspektów nas samych i naszego życia wymaga faktycznie zmiany? Z pewnością niejeden. Jeśli spędzasz więcej czasu u kosmetyczki, w spa, czy kupując ciuchy niż w kuchni, przygotowując posiłki, to jest to już pierwsza rzecz wymagająca korekty, bo sygnalizuje, że atrakcyjny wygląd (a jest to przede wszystkim wygląd zdrowy) to coś, co możesz kupić, czego źródło jest poza tobą, podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.
W przyrodzie wszystko podlega nieustannym zmianom...
Ale wracając do meritum. Żadna zmiana, nawet jeśli uznamy, że jest konieczna i dobra dla nas, nie powiedzie się, jeśli nie zaczniemy pracować z podświadomością. Jest to zagadnienie złożone i omówię je w innych postach.
Nie wierzę tak do końca osobom, które doświadczyły raka lub innej tzw. śmiertelnej choroby i radośnie głoszą, że to doświadczenie sprawiło, że teraz cieszą się każdą chwilą i w ogóle są szczęśliwsze. Z moich doświadczeń wynika, że proces dochodzenia do zdrowia jest długotrwały i niestety bolesny w tym sensie, że jeśli rozumiemy istotę choroby, to podejmujemy decyzję o zmianie wielu aspektów własnej osoby i życia. Jest to niezwykle trudne, mam wrażenie, że o wiele trudniejsze niż przejście chemioterapii. Ból psychiczny potrafi bardziej dokuczyć niż ból fizyczny... Ale wolność, którą tylko w ten sposób zyskujemy - od choroby, szpitali, lekarzy, wewnętrznego przymusu robienia/myślenia czegokolwiek, konsumpcji, spełniania cudzych oczekiwań, presji osiągnięcia sukcesu (lista jest długa, więc tutaj ją zamknę) jest warta każdego trudu. Ten niesamowity stan umysłu wolność jest coraz częściej i coraz dłużej moim udziałem, ale okupiony jest ciężką pracą każdego dnia. To dlatego nie jestem w tej chwili skłonna twierdzić, że życie jest piękne i na tym koniec. Owszem, każda chwila jest jedyna w swoim rodzaju i szybko przemija, ale są też momenty trudne i wymagające, i trzeba o tym koniecznie wspomnieć. Jednak trud, o którym piszę, choć w danym momencie raczej obniża nastrój, to później staje się źródłem radości, bo zyskujemy wolność i zdrowie.
Anna Przybylska powiedziała w jednym z wywiadów: "Najbardziej chciałabym wyjść z tej sytuacji, w której się teraz znajduję, i móc funkcjonować tak, jak funkcjonowałam do tej pory. Jeszcze trochę pożyć. Bardzo głęboko wierzę, że mi się uda."
Jeśli osoba chora na raka pragnie żyć tak jak przed diagnozą i niczego nie zmieniać to z perspektywy makrobiotyki jej szanse na wyzdrowienie są znikome. Kluczem do powrotu do zdrowia jest zrozumienie dlaczego i po co choroba do nas przyszła, pragnienie wprowadzenia zmian i ustalenie planu działania: co ja sama mogę dla siebie, swojego zdrowia w tej sytuacji zrobić?
Spojrzenie na chorobę jako integralną choć wypaczoną i niepożądaną część nas samych, pozwala nie tylko przestać myśleć o niej jak o wrogu, z którym trzeba walczyć, ale również uwalnia nas od strachu przed nią. Bo skoro posiadamy niezbędne narzędzie a jest nim umysł to znaczy, że mamy kontrolę nad sytuacją i  zdrowie jest w naszych rękach. Zamiast powierzać je ekspertom, sami stańmy się dla siebie najlepszym ekspertem, zacznijmy działać! I zmieniajmy się dla dobra siebie i wszystkich wokół.

6 komentarzy:

  1. Tak jak napisałaś prawda o nas samych ma wiele odcieni szarości, nie jest jedynie kolorową podfruwajką, dostępną ot tak za pieniądze. Odkrywanie jej jest procesem powolnym, czasem bolesnym, czasem gorzkim ale akceptacja i żmudna praca nad sobą i swoim stylem życia procentuje. Wiem to z własnego doświadczenia ale też dostrzegam u najbliższych. Zdrowego wyglądu i samego zdrowia w pigułce, kosmetyku, operacji nie znajdziemy.
    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ten tekst.
    Margot

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ujął mnie Twój wpis. Kiedyś czytałam Twojego bloga, później przez jakiś czas nie pisałaś i zaczęłam się martwić. Na szczęście wczoraj przypomniałam sobie o nim :-)
    Co do zmarłej aktorki, myślę że w jej przypadku nie zadzialalaby juz żadna dieta. Bo słyszałam, że to taki typ nowotworu.
    Natomiast zgadzam się z tym, co napisałaś o potrzebie zmiany po przebytej chorobie lub w czasie jej trwania. Jednak ja w żaden sposób nie mogę namówić moją najbliższą osobę (która kilka lat temu przeszła nowotwór) do zmiany odżywiania. Serce mnie boli, gdy widzę jej zakupy i pożywienie, a po Twoim wpisie jeszcze bardziej nie daje mi to spokoju.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za wpisy. Pisząc ten post, liczyłam na to, że skłoni do refleksji nad istotą choroby i zdrowia.
    W makrobiotyce nie uznaje się pojęcia choroby nieuleczalnej. Z każdego stanu można "wyjść", nawet terminalnego, na co istnieje szereg dowodów - historii spisanych przez osoby, którym to się "udało". Część z nich wyzdrowiała dzięki makrobiotyce, a część stosując inne metody. Wszystkie te osoby łączy jedno - zrozumiały DLACZEGO zachorowały i dokonały koniecznych ZMIAN.
    Polecam z całego serca książkę Anity Moorjani "Umrzeć, by stać się sobą": http://www.anitamoorjani.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli wracać, to właśnie w takim stylu. Pisz dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja jednak jestem sceptycznie nastawiona do takiej formy JEDYNEJ leczenia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Od niedawna czytam Twoje wpisy i bardzo się cieszę, że na nie trafiłam, ponieważ mało jest osób świadomych. W kwestii zdrowego odżywiania czuję się czasami jak samotna wyspa na środku oceanu,bo nie jem mięsa, nie piję mleka, piekę chleb na zakwasie z mąki orkiszowej pradawnej, o której mówiła święta Hildegarda. Przerzucam dużo lektury w temacie i zgadzam się w 100 % z tym, co czytam na Twoim blogu. Ludzie wolą nie wiedzieć, bo gdyby wiedzieli musieliby coś zmienić. Od dzieciństwa wpaja się nam slogany typu "pij mleko", a w jednym z popularnych programów pani prof. dr hab. n. med. mówi,że człowiek jest z natury mięsożerny.Za dużo bełkotu,chemii, cukru, lobby, koncernów. Człowiek już się nie liczy. Liczą się pieniądze. Trzeba się w tym wszystkim odnaleźć. Może być trudno, bo dziś wszystko jest dostępne bez większego wysiłku, w zasięgu naszej ręki, a dbanie o zdrowie wymaga uważności,zmiany menu, wyrzeczeń. Ważne, aby zacząć kochać siebie i myśleć, co można zmienić, aby uniknąć chorób. Zmienić nastawienie do świata, przebaczać sobie i innym oraz pracować nad sobą, nad własnymi wadami, nawykami.Powodzenia

    OdpowiedzUsuń