Wielkim
zaskoczeniem była dla mnie wiadomość o śmierci kolejnej (po Małgorzacie
Braunek) polskiej aktorki, Anny Przybylskiej. Przyjęłam ją z wielkim smutkiem,
jak zresztą każde doniesienie o śmierci z powodu raka
– śmierci przedwczesnej, której z pewnością można było uniknąć lub chociaż odsunąć w czasie.
– śmierci przedwczesnej, której z pewnością można było uniknąć lub chociaż odsunąć w czasie.
Media piszą o "przegranej walce" Anny Przybylskiej z rakiem.
Słowo walka pojawia się dosłownie we wszystkich doniesieniach związanych ze
śmiercią aktorki, a także w licznych, przywoływanych materiałach prasowych z
nieodległej przeszłości. I jest ono kluczem do zrozumienia, dlaczego aktorka
dołączyła do coraz liczniejszego grona tzw. "przegranych".
Mam nadzieję,
że nikt nie zarzuci mi braku delikatności w związku z tym, co chcę w tym poście
przekazać. Moją intencją nie jest wytykanie błędów. Każdy ma prawo iść własną drogą i poddać się takiej terapii, którą uzna za najlepszą dla siebie.
Już w starożytności
funkcjonowało powiedzenie, że umacniamy to, z czym walczymy. I tak właśnie
uważają makrobiotycy. Z chorobą nie należy walczyć, chorobę trzeba zrozumieć,
wyciągnąć z niej konstruktywne wnioski i zacząć konsekwentnie działać. Choroby
nie spadają na ludzi znienacka, nie są wynikiem ślepego trafu, ani złośliwości
losu. Pojawiają się po to, byśmy dokonali zmian w sobie i swoim życiu. I to
zmian totalnych, którym poddajemy się z reguły niechętnie, bo wolimy tkwić w
tym, co znane, choć co może nam czasem doskwierać i być dalekie od ideału.
Zwykle się nad tym nie zastanawiamy, ale ile aspektów nas
samych i naszego życia wymaga faktycznie zmiany? Z pewnością niejeden. Jeśli
spędzasz więcej czasu u kosmetyczki, w spa, czy kupując ciuchy niż w kuchni,
przygotowując posiłki, to jest to już pierwsza rzecz wymagająca korekty, bo
sygnalizuje, że atrakcyjny wygląd (a jest to przede wszystkim wygląd zdrowy) to
coś, co możesz kupić, czego źródło jest poza tobą,
podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie.
W przyrodzie wszystko podlega nieustannym zmianom... |
Nie
wierzę tak do końca osobom, które doświadczyły raka lub
innej tzw. śmiertelnej choroby i radośnie głoszą, że to doświadczenie sprawiło,
że teraz cieszą się każdą chwilą i w ogóle są szczęśliwsze. Z moich doświadczeń wynika, że proces dochodzenia do
zdrowia jest długotrwały i niestety bolesny w tym sensie, że jeśli rozumiemy
istotę choroby, to podejmujemy decyzję o zmianie wielu aspektów własnej osoby i życia. Jest to niezwykle
trudne, mam wrażenie, że o wiele trudniejsze niż przejście chemioterapii. Ból psychiczny potrafi bardziej dokuczyć niż ból fizyczny... Ale wolność, którą tylko w ten sposób zyskujemy - od choroby,
szpitali, lekarzy, wewnętrznego przymusu robienia/myślenia czegokolwiek,
konsumpcji, spełniania cudzych oczekiwań, presji osiągnięcia sukcesu (lista
jest długa, więc tutaj ją zamknę) – jest warta każdego trudu. Ten niesamowity
stan umysłu – wolność – jest coraz częściej i coraz dłużej moim udziałem, ale
okupiony jest ciężką pracą każdego dnia. To dlatego nie jestem w tej chwili
skłonna twierdzić, że życie jest piękne i na tym koniec. Owszem, każda chwila
jest jedyna w swoim rodzaju i szybko przemija, ale są też momenty trudne i
wymagające, i trzeba o tym koniecznie wspomnieć. Jednak trud, o którym piszę, choć w danym momencie raczej obniża
nastrój, to później staje się źródłem radości, bo zyskujemy wolność i zdrowie.
Anna
Przybylska powiedziała w jednym z wywiadów: "Najbardziej chciałabym wyjść z tej sytuacji, w której się teraz znajduję, i móc funkcjonować tak, jak funkcjonowałam
do tej pory. Jeszcze trochę pożyć. Bardzo głęboko wierzę, że mi się uda."
Jeśli osoba
chora na raka pragnie żyć tak jak przed diagnozą i niczego nie zmieniać to z
perspektywy makrobiotyki jej szanse na wyzdrowienie są znikome. Kluczem do
powrotu do zdrowia jest zrozumienie dlaczego i po co choroba do nas przyszła,
pragnienie wprowadzenia zmian i ustalenie planu działania: co ja sama mogę dla
siebie, swojego zdrowia w tej sytuacji zrobić?
Spojrzenie
na chorobę jako integralną – choć wypaczoną i
niepożądaną – część nas samych, pozwala nie tylko przestać myśleć o niej jak o
wrogu, z którym trzeba walczyć, ale również uwalnia nas od
strachu przed nią. Bo skoro posiadamy niezbędne narzędzie – a jest nim umysł – to znaczy, że mamy kontrolę nad sytuacją i zdrowie jest w naszych rękach. Zamiast
powierzać je ekspertom, sami stańmy się dla siebie najlepszym ekspertem,
zacznijmy działać! I zmieniajmy się dla dobra siebie i wszystkich wokół.
Tak jak napisałaś prawda o nas samych ma wiele odcieni szarości, nie jest jedynie kolorową podfruwajką, dostępną ot tak za pieniądze. Odkrywanie jej jest procesem powolnym, czasem bolesnym, czasem gorzkim ale akceptacja i żmudna praca nad sobą i swoim stylem życia procentuje. Wiem to z własnego doświadczenia ale też dostrzegam u najbliższych. Zdrowego wyglądu i samego zdrowia w pigułce, kosmetyku, operacji nie znajdziemy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za ten tekst.
Margot
Bardzo ujął mnie Twój wpis. Kiedyś czytałam Twojego bloga, później przez jakiś czas nie pisałaś i zaczęłam się martwić. Na szczęście wczoraj przypomniałam sobie o nim :-)
OdpowiedzUsuńCo do zmarłej aktorki, myślę że w jej przypadku nie zadzialalaby juz żadna dieta. Bo słyszałam, że to taki typ nowotworu.
Natomiast zgadzam się z tym, co napisałaś o potrzebie zmiany po przebytej chorobie lub w czasie jej trwania. Jednak ja w żaden sposób nie mogę namówić moją najbliższą osobę (która kilka lat temu przeszła nowotwór) do zmiany odżywiania. Serce mnie boli, gdy widzę jej zakupy i pożywienie, a po Twoim wpisie jeszcze bardziej nie daje mi to spokoju.
Bardzo dziękuję za wpisy. Pisząc ten post, liczyłam na to, że skłoni do refleksji nad istotą choroby i zdrowia.
OdpowiedzUsuńW makrobiotyce nie uznaje się pojęcia choroby nieuleczalnej. Z każdego stanu można "wyjść", nawet terminalnego, na co istnieje szereg dowodów - historii spisanych przez osoby, którym to się "udało". Część z nich wyzdrowiała dzięki makrobiotyce, a część stosując inne metody. Wszystkie te osoby łączy jedno - zrozumiały DLACZEGO zachorowały i dokonały koniecznych ZMIAN.
Polecam z całego serca książkę Anity Moorjani "Umrzeć, by stać się sobą": http://www.anitamoorjani.com/
Jeśli wracać, to właśnie w takim stylu. Pisz dalej.
OdpowiedzUsuńA ja jednak jestem sceptycznie nastawiona do takiej formy JEDYNEJ leczenia...
OdpowiedzUsuńOd niedawna czytam Twoje wpisy i bardzo się cieszę, że na nie trafiłam, ponieważ mało jest osób świadomych. W kwestii zdrowego odżywiania czuję się czasami jak samotna wyspa na środku oceanu,bo nie jem mięsa, nie piję mleka, piekę chleb na zakwasie z mąki orkiszowej pradawnej, o której mówiła święta Hildegarda. Przerzucam dużo lektury w temacie i zgadzam się w 100 % z tym, co czytam na Twoim blogu. Ludzie wolą nie wiedzieć, bo gdyby wiedzieli musieliby coś zmienić. Od dzieciństwa wpaja się nam slogany typu "pij mleko", a w jednym z popularnych programów pani prof. dr hab. n. med. mówi,że człowiek jest z natury mięsożerny.Za dużo bełkotu,chemii, cukru, lobby, koncernów. Człowiek już się nie liczy. Liczą się pieniądze. Trzeba się w tym wszystkim odnaleźć. Może być trudno, bo dziś wszystko jest dostępne bez większego wysiłku, w zasięgu naszej ręki, a dbanie o zdrowie wymaga uważności,zmiany menu, wyrzeczeń. Ważne, aby zacząć kochać siebie i myśleć, co można zmienić, aby uniknąć chorób. Zmienić nastawienie do świata, przebaczać sobie i innym oraz pracować nad sobą, nad własnymi wadami, nawykami.Powodzenia
OdpowiedzUsuń